~Miley~
Moja rodzina nigdy nie była kompletna. Mieszkałam z trzema starszymi braćmi Coltonem, Theo i Tylerem. Podczas mojego porodu mama zmarła. Od czasu skończenia 6 lat ciągle śniły mi się koszmary, w których każdy obwiniał mnie za jej śmierć. Moje narodziny nie były radosnym wydarzeniem, wręcz przeciwnie. Każdy z rodziny się smucił i ich serca były w stosunku do mnie jak z lodu. Bracia nawet na mnie nie patrzyli. Jedyną osobą która się mną opiekowała był ojciec. Gdy jednak zaczęłam dojrzewać zauważyłam, że bracia zaczęli się do mnie coraz bardziej zbliżać. Zaczęło się od czasu 45 urodzin taty. Zorganizowali przyjęcie nic mi nie mówiąc. Nigdy nic mi nie mówili, tak na prawdę nie znałam tych ludzi. Mieszkali ze mną, jedli śniadania i obiady ze mną, chodzili do tej samej szkoły co ja... Jednak mimo tego wszystkiego, byli dla mnie obcymi ludźmi. Ja byłam spostrzegawczym dzieckiem i wiedziałam zawsze co kombinują. Upiekłam więc tort. Nie byliśmy zamożną rodziną, więc każde pieniądze, które dostawałam od taty na jedzenie do szkoły, odkładałam. Co prawda zbierałam wtedy na nowe buty, ponieważ wszyscy znajomi ze szkoły mieli wspaniałe kolorowe ubrania, buty, plecaki a ja chodziłam w starych, brudnych, bez koloru trampkach. Całą uzbieraną sumę nie wydałam na wymarzone buty, bo wiedziałam że na nie nie zasługuję. Wtedy uważałam, że na nic nie zasługuję, w końcu zabiłam własną matkę... Wydałam większość pieniędzy na prezent dla taty. Kopiłam mu pozłacaną papierośnicę. Tata zawsze dużo palił i jedyne co mi wtedy przyszło do głowy, to właśnie papierośnica. Resztę pieniędzy wydałam na czekolady dla braci. Nie chciałam ich przekupić, po prostu chciałam im pokazać, że mimo tego, że mnie nienawidzą przez to co się wydarzyło podczas moich narodzin, to jestem im wdzięczna za bycie przy tacie. Za to że nas nie zostawili i z całych sił pomagają w domu, żeby tata nie został z tym wszystkim sam. Żeby nie musiał zostać sam ze mną... Wieczorem gdy właśnie kończyłam ozdabiać tort kawałkami owoców, które wybłagałam od sąsiadki usłyszałam głośny śpiew "sto lat" chłopców. Rzuciłam ostatnie owoce na tort i pobiegłam do salonu, w którym wszyscy się znajdowali. Gdy tylko bracia mnie zobaczyli umilkli, widziałam w ich oczach zaskoczenie. Położyłam tort na stoliku do kawy, który stał przy kanapie. Podpaliłam jedną świeczkę (tylko jedną znalazłam w szufladzie w kuchni) kazałam tacie pomyśleć życzenie. Zdmuchnął świeczkę a ja wyjęłam z kieszeni spodni papierośnicę. Tata pierwszy raz od mojego urodzenia szczerze się uśmiechnął. Był to dla mnie lek. Na ogół nie uśmiechałam się ale spróbowałam to zrobić. Zgaduję że nie wyszło mi to najlepiej bo aż bracia zachichotali na ten widok. Odwróciłam się i wybiegłam z pokoju. Tata już zaczął szeptać do braci, że powinni przestać się śmiać bo to co zrobiłam wymagało na prawdę wiele odwagi. Myślał że uciekłam bo było mi przykro. Nie, wręcz przeciwnie, byłam szczęśliwa ponieważ pierwszy raz bracia wykonali w moim kierunku jakiś gest. Był to śmiech. Nie ważne, mogli nawet na mnie krzyknąć i tak byłby to dla mnie krok na przód. Przyszłam z powrotem do pokoju z trzema czekoladami. Stanęłam na przeciwko chłopców i dałam im po jednej wielkiej czekoladzie. Powiedziałam wszystko co leży mi na sercu. Że dziękuje im za to, że nas nie zostawili i że ich kocham, chociaż wiem, że zabiłam im mamę którą tak bardzo kochali i przeprosiłam za wszystko. Wtedy stała się rzecz, której nigdy nawet nie oczekiwałam, podszedł do mnie najstarszy z braci Tyler i mnie przytulił. Nic nie powiedział ale przytulił, za nim podeszli dwaj pozostali i zrobili to samo. Po prostu we trójkę mnie przytulali. Było to dla mnie tak wielkie zaskoczenie, że aż łzy poleciały mi na policzki a właściwie na koszulkę Tylera. Gdy się ode mnie odsunęli okazało się, że nie tylko ja tutaj płaczę. Tata i Colton również ocierali łzy. Tyler popatrzył mi w oczy i powiedział, że też mnie kochają i nigdy mnie nie obwiniali za jej śmierć, tylko po prostu byłam dla nich kimś, kto im o tym ciągle przypominał. Pocałował mnie w czoło i Colton powiedział, że to co robili było błędem i że to nie ja powinnam przepraszać a oni. Usłyszeliśmy nagle tatę jak upada na kanapę. Podbiegliśmy do niego wszyscy, on trzymał się za serce. Nic mu się nie stało, był po prostu wzruszony. Powiedział nam że tego sobie właśnie życzył zdmuchując świeczkę i że gdyby wiedział że życzenia się tak szybko spełniają, już dawno zdmuchnął by tę świeczkę bez okazji. Ten dzień był dla mnie na prawdę wielkim ukojeniem. Tyle lat żyłam bez nich i nagle to wszystko miało się zmienić... W nocy gdy już usypiałam przyszedł do mnie Theo. Usiadł na moim łóżku i zaczął ze mną rozmawiać. Tak na prawdę rozmawiać. Nie zapomnę tej rozmowy do końca życia.
-Miley przepraszam. Nic nie powiedziałem na przyjęciu urodzinowym taty, nie dlatego że nie miałem nic do powiedzenia, ale dlatego że nie wiedziałem jak mam ci to wszystko powiedzieć. Posłuchaj zawsze przypominałaś mi mamę. Gdy cię pierwszy raz zobaczyłem, twoje oczy... Były i są takie same jak mamy. To mnie rozbijało każdego dnia. - wyjął z kieszeni portfel a z niego zdjęcie mamy. Pokazał mi je
-Tata nigdy nie pokazywał mi zdjęć mamy...
-Pochował je wszystkie z domu, żebyśmy zapomnieli o tej tragedii. Nawet nie wyobrażasz sobie jak się cieszyliśmy gdy mama była w ciąży i mieliśmy mieć siostrę. Wtedy wszystko było inne Miley. Mama nadawała radości temu miejscu. Śpiewała i tańczyła podczas gotowania. Ty też to robiłaś gdy byłaś malutka. Tata siadał na tarasie a ty tańczyłaś, śpiewałaś zupełnie jak ona. Nie dopuszczaliśmy do nas twojego szczęścia i zniszczyliśmy to... Przepraszam cię za to najmocniej. Dzisiaj pokazałaś nam że mimo twojego wieku, jesteś od nas dojrzalsza... Były dni, kiedy widzieliśmy jak płaczesz. Chcieliśmy cię pocieszyć, jednak coś nas powstrzymywało. Wiem byliśmy okropni. Bo w końcu jak można być tak nieczułym na płacz małej dziewczynki. Mama byłaby na nas zła, że cię tak opuściliśmy. Dopiero teraz to rozumiem. Chciałbym to wszystko naprawić... Pozwolisz mi? - jego oczy były załzawione, jednak nie płakał. Widziałam w jego oczach swój własny ból. Przytuliłam go.
-Theo nie wiesz jak bardzo całe życie chciałam zniknąć z tego domu... Nie marzyłam nawet o tym żebyś do mnie przyszedł i ze mną rozmawiał. Chciałam po prostu zniknąć, żebyście byli normalną rodziną, chciałam cofnąć czas, żebym się nie pojawiła. Nie potrafię tego zrobić Theo. Nie umiem cofnąć czasu, chociaż pragnę tego najbardziej na świecie. Chcę żebyście byli znowu szczęśliwi. Żeby wasze życie miało kolory, żebyście się uśmiechali...
-Miley nie mów tak. Mama podjęła decyzję że umrze. Nie ty to zrobiłaś. Po twoich narodzinach tata powiedział nam że mama wiedziała że umrze. Na samym początku ciąży, lekarz jej powiedział że albo ona przeżyje, albo ty. Wybrała ciebie. Nigdy nam o tym nie powiedziała. Była taka szczęśliwa i spokojna przez czas ciąży. Jakby wiedziała że ją nam zastąpisz. Uwierz mi była wspaniałą kobietą i wiem że nawet gdybyśmy wiedzieli i ją zmuszali do usunięcia ciąży nie zrobiłaby tego. Teraz wiem że to co zrobiła było dowodem ogromnej miłości i zaufania do nas. My zawiedliśmy. Zawiedliśmy na całej linii ale Miley pozwól nam to wszystko naprawić...
Po tej rozmowie przestały mi się śnić koszmary. Płakałam co noc ale to były łzy szczęścia. Jejku ile ja przez całe życie wylałam z siebie łez...
Skończywszy 10 lat poznałam Lily i Dylana. Byli wspaniałymi dziećmi, nauczyli mnie jak się uśmiechać, jak się śmiać. Dawali mi wiele radości. Spotykałam się z nimi prawie codziennie. Chodziliśmy do jednej klasy. Po szkole chodziłam do pracy i miałam pieniądze na nowe ubrania. Byłam w szkole dosyć znana. Wszystko jakby się ułożyło prawda? Jednak to mylne wrażenie. Mając 16 lat dowiedziałam się że tata ma raka. Znalazłam sposób na smutek. Cięłam się. Nie głęboko żeby nikt nie widział blizn. W szkole miałam opinię wesołej i zadziornej dziewczyny, jednak gdy zostawałam sama, płakałam i stawałam się tą samą dziewczynką co parę lat temu, gdy jeszcze nie pogodziłam się z braćmi. Właśnie. W temacie braci. Byli dla mnie najlepsi. Bronili mnie na każdym kroku i byli cudowni. Nikt chyba nawet nie marzy o takich braciach, w jakich oni się zmienili po 45 urodzinach taty. Brali mnie ze sobą na imprezy. Dawało mi to pewien prestiż, ponieważ wszyscy mi zazdrościli że bawię się ze starszymi. Colton był w drużynie piłkarskiej i był również znanym chłopcem w szkole. Jego koledzy z drużyny często organizowali domówki. Z jednym się nawet umawiałam. Był kapitanem. Właśnie w tamtym czasie zaczyna się historia moja i Justina.
Uhuhuhuh czeekam na kolejny :) pozdrawiam i życzę miłych wakacji
OdpowiedzUsuńUbiegłoroczne wakacje były najlepsze jakie miałam dziękuję :*
UsuńSuper. Czy blog ,,we don't need no wings to fly" będziesz prowadzić? Był wspaniały! Niezabiedbuj go. Ja wiem jak to jest. Ja też tak miałam. Prowadziłam dwa wspaniałe blogi. Możesz jeden wpis robić raz na jeden, a raz na drugi blog. Polecam ten sposób. Pomaga ;)
OdpowiedzUsuńPlanowałam zakończyć blog we don't need no wings to fly na dobre ale widzę że dużo osób za nim tęskni i chyba do niego jakoś powrócę niedługo :)
Usuń